piątek, 28 sierpnia 2015

Chapter 3 ''Never in the slow lane cause I like it fast...''

  Damon Salvatore wrócił późno z kolejnej gry w rosyjską ruletkę. Ku jego niezadowoleniu i tym razem nie udało mu się raz na zawsze pozbyć Mikaelsona.
  Chyba każdy z nas ma wrogów. Jeden większych, poważniejszych gdzie głównie przewija się śmierć a drugi mało szkodliwych. Klaus Mikaelson bez wątpienia należał do tych pierwszych.
  -Damon?- ze swojej sypialni wyszła właśnie Vicki. Zaczyna się.- pomyślał mężczyzna.
  Dziewczyna  z każdym dniem denerwowała go coraz bardziej. Zaczynała traktować Damona jak chłopaka a nie partnera jak ustalili. Pojawiały się głupie pytania gdzie idzie, z kim, kiedy wróci. Co ją to obchodziło? Mógł robić co chciał. Nie wierzył w miłość, zakochanie, czułe słówka. Wiedział tylko co to pożądanie. I właśnie w tym momencie pożądał Vicki Donovan.
  -Vicki, daj spokój.- rzucił Damon kiedy blondynka zaczęła swój ‘teatrzyk’.
  Był okrutny i zdawał sobie z tego sprawę. Zabijał i ranił ludzi. Jednak od zawsze miał zasadę. Nigdy nie podniesie ręki na kobietę nawet kiedy frustrowała go tak bardzo jak Vicki.
  Myślicie, że od zawsze jest takim potworem? Całe dzieciństwo musiał patrzeć jak ojciec bije matkę. Jak przysparza sobie nowych wrogów. W końcu ani Damon ani jego matka nie wytrzymali tego. Mężczyzna zawarł pakt z diabłem i z jego pomocą szybko pozbyli się ojca. Od tej pory wszystko się zaczęło.
  -Przepraszam, Damon.- była naiwna. Myślała, że kiedy będzie potulna jak baranek to Salvatore zostanie z nią na dłużej? Jej czas z mężczyzną był określony. Znudzisz się, wypadasz. Bez wyjątku.
  -Chodź tu.-powiedział cicho.
  Przytulił blondynkę do siebie, jednak to była tylko gra wstępna. Ucałował jej włosy. Pachniały kokosami, tak ja lubił. Dziewczyna przejechała palcem wzdłuż klatki piersiowej mężczyzny. Więc i ona tego chciała. Salvatore nie przedłużał, po prostu wpił się w usta Vicki. Blondynka robiła wszystko by chociaż raz dominować nad Damonem. Niestety, mężczyzna językiem rozchylił jej usta i przejął całkowicie  kontrolę. Samo patrzenie na jej gorącego partnera powodowało u dziewczyny skok adrenaliny.
  Salvatore posadził Vicki na kuchennym blacie i zaczął obcałowywać jej ciało. Po dzisiejszym ciężkim dniu seks był najlepszym rozładowaniem napięcia jakie w nim panowało.
  Nie minęło kilka minut a przed Damonem piętrzyła się naga Vicki. Mężczyzna przez cały czas ani razu nie pozwolił dotknąć się blondynce. Sam ściągnął z siebie ubrania by móc po chwili wejść w dziewczynę siedzącą na blacie.
  Damona zadowalał fakt że sprawia jej tak ogromną przyjemność.  Wziął w ręce jej piersi i patrzył jak wije się pod nim, jednocześnie poruszając się w niej. Spełniona dziewczyna wrzasnęła przez co na twarzy mężczyzny pojawił się triumfujący uśmiech. Wyszedł z kuchni zostawiając na blacie zasapaną Vicki.
  I znowu, kolejna kobieta nie potrafiła oprzeć się urokowi Damona. Mężczyzna dobrze wiedział, że każda rozbiera go wzrokiem. Nie spodziewał się, że już wkrótce wszystko tak bardzo się zmieni…
^.^
  Perrie Edwards siedziała przerażona w aucie podczas gdy mężczyzna jej życia załatwiał z kim się ściga. Przez całą drogę na obrzeża Seattle próbowała namówić go do zmiany decyzji. Bezskutecznie. Zayn był przesiąknięty adrenaliną i nawet nie chciał słyszeć o siedzeniu w domu.
  Chłopak wsiadł do auta po czym uśmiechnął się do blondynki. Edwards była zła na Malika. Po pierwsze, nigdy nie wspominał jej o wyścigach a po drugie zabrał ją tutaj ze sobą chociaż wcale tego nie chciała.
  -Nie dąsaj się tak.- rzucił chłopak.
  Blondynka odwróciła głowę i spotkała się z pięknymi oczami Zayna. Nie potrafiła być długo na niego zła. Kochała go bardziej niż kogokolwiek innego. Czy dobrze zrobiła zakochując się w nim?
  -Kiedy to się zacznie?- dziewczyna jak najszybciej chciała znaleźć się w łóżku.
  -Skarbie, czekamy na przeciwnika.
  -Jak to czekamy? Nie jadę z tobą!- krzyknęła a w jej oczach pojawiło się przerażenie.
  -To wyścigi w parach. Perrie daj spokój.- Zayn położył rękę na kierownicę.
  Obok nich właśnie podjechało auto. Malik spojrzał na swojego przeciwnika. Już na starcie wiedział, że facet nie ma z nim żadnych szans. Przed samochodami pojawiła się skąpo ubrana dziewczyna z flagami  w rękach. Zaczęła odliczanie.
  Zayn dodał gazu i już na samym początku wyprzedził przeciwnika. Jechał szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Chciał pokazać swojej dziewczynie w jak brutalny świat wkracza..
  Perrie ściskała rączkę, piszczała na każdym zakręcie, bała się. Czuła jak z każdą minutą coraz bardziej wbija się w fotel. Błagam niech to się skończy- powtarzała w myślach.
   -Ostatnia prosta.- powiedział Zayn i jeszcze bardziej przyspieszył.
  Kliknął czerwony guzik i teraz pędzili do mety razem z nitro. Malik wiedział, że to wygra. Zwyciężał z każdym.
  Rozpędzonym autem przeciął szarfy mety. Z piskiem opon wyhamował kilka metrów dalej. Spojrzał na przerażoną Perrie i zrobiło mu się jej szkoda. Złapał za podbródek dziewczyny tak, że teraz patrzyła wprost w jego miodowe tęczówki. Wpił się w jej usta i delikatnie rozchylił je językiem. Czuł jak dzięki niemu Edwards się uspokaja, odpręża.
  -Kocham cię Perrie.- szepnął kiedy oderwał swoje usta.
~~~~
Witam po krótkiej przerwie <3
Mamy pierwszą scenę +18. Wszystko z klasą :)
 Chyba takiego zakończenia części z Perrie nikt się nie spodziewał :D
Ah ten Zayn.
Kolejny rozdział jakoś może na początku przyszłego tygodnia.
Karo <3

środa, 19 sierpnia 2015

Chapter 2 ''If you play, you play for keeps take the gun and count to three...''

   Perrie Edwards zachwycona spojrzała na swój nowy dom. Zawsze marzyła by mieszkać jak księżniczka. Ten dom wyglądał lepiej niż nie jeden pałac z bajek dla dzieci. Za dziewczyną wszedł pomocnik jej chłopaka z walizkami. Jestem taka szczęśliwa- pomyślała blondynka. Czuła się jak we śnie. Wszystko było piękne. Na razie.
~~
  -Dokąd się wybierasz?- zapytała kiedy jej chłopak zabierał z szafki klucze do auta.
   Odkąd dziewczyna się wprowadziła nie zamienił z nią żadnego konkretnego zdania. Od razu poszedł na górę by móc w spokoju wciągnąć dawkę amfetaminy. Cóż, był mrocznym chłopakiem. Perrie znała go tylko z dobrej strony. Miał dwie twarze i zgodnie z umową już niedługo ukaże  przed nią prawdziwego siebie. Po chwili namysłu wpadł na świetny pomysł. Co wy na to aby Zayn Malik już od dzisiaj zaczął przedstawiać przed panną Edwards swoje prawdziwe oblicze?
  -Zbieraj się. Za 5 minut wychodzimy.- rzucił oschle.
  Perrie była zaskoczona. Jej chłopak nie poinformował, że gdzieś ją zabiera. W głowie dziewczyny zaczęły krążyć myśli o kolacji-niespodziance i innych romantycznych rzeczach.
Kiedy wsiadła do auta Zayn rozmawiał, a raczej kłócił się z kimś przez telefon.
  -Nie mam ochoty słuchać twojego gadania! Jeszcze raz a cię zabiję!- rzucił telefon na deskę rozdzielczą.
  Perrie słysząc groźbę chłopaka lekko się wzdrygnęła. Zayn był miłym chłopakiem jednak łatwo można go było zdenerwować. Była pewna, że to tylko żarty. Niedługo jednak 20-latka przekona się do czego zdolny jest jej ukochany.
  -Dokąd jedziemy?- zapytała kiedy licznik wskazywał już zdecydowanie za wysoką prędkość.
  -Na wyścigi kochanie. Przyda nam się trochę adrenaliny.- chłopak tajemniczo się uśmiechnął.
Perrie Edwards oficjalnie była przerażona słowami chłopaka.
^.^
  Damon Salvatore wyciągnął z szuflady swój najlepszy pistolet. Bez jakiegokolwiek słowa  przyłożył lufę do skroni mężczyzny. Czuł jego przerażenie, czuł jak szybko bije mu serce, jak nierównomierny jest jego puls. Tym razem, ku zdziwieniu siebie samego, nie zamierzał zabić Saltzmana.
  -To ostrzeżenie. Jeszcze raz a zabiję cię na oczach twojej rodziny bez kiwnięcia palcem. Pilnuj się Saltzman.- szepnął wprost do ucha mężczyzny.
  Salvatore szybko odesłał przerażonego pracownika. Takie rozmowy w jego firmie były codziennością. Zatrudniał ponad tysiąc ludzi, codziennie, nawet z błahych powodów ginęło kilku z nich. Był panem a oni jego pieskami wyszkolonymi na każde zawołanie.
~~
  Enzo Farewall bez zapowiedzi, nawet bez pukania wszedł do gabinetu Damona. Był chyba jedyną osobą na tym świecie, która nie bała się bezwzględnego mężczyzny. Pewnie zapytacie dlaczego jest tak pewny siebie? Dlaczego nie przerażają go czarne oczy  Salvatore ’a?  Odpowiedź jest prosta. Enzo Farewall pomógł brunetowi w osiągnięciu sukcesu. I zanim nasunie się wam kolejne pytanie.. Zrobił to, ponieważ Damon jest jego przyjacielem.
  -Gotowy na grę?- zapytał.
  Salvatore kiedy ujrzał swojego przyjaciela od razu oderwał się od papierów, zabrał rzeczy i wyszli.
~~
  Klub, do którego właśnie weszli należał, o dziwo, do Damona Salvatore. Na parkiecie tańczyło mnóstwo pijanych ludzi jednak mężczyźni nie przyjechali tutaj aby się zabawić. Nie dzisiaj. Tego wieczoru królowała rosyjska ruletka…
  Przy stole siedziało już około sześciu mężczyzn. Dosiedli się do nich Damon wraz z Enzo.
  -Skoro wszyscy już są, zaczynajmy grę.- na twarzy Klausa Mikaelsona pojawił się szyderczy uśmiech.
  Na środku stołu młoda barmanka położyła właśnie najnowszy rewolwer. Oczy wszystkich skierowały się na właściciela klubu. Damon zakręcił pistoletem kilka razy. Uśmiechnął się triumfalnie kiedy wypadło na Xaviera.
  -Zaczynasz.- rzucił pogodnie do mężczyzny. Jak mógł w tej chwili zachowywać się w tak radosny sposób? Otóż to, wyczuł strach.
  Chłopak trzęsącymi się rękami wziął pistolet od bruneta. Powoli przyłożył go do swojej skroni.  Barmanka chyba zrozumiała o co chodzi bo odwróciła wzrok, w przeciwieństwie do mężczyzn siedzących przy stole. Kobieta wrzasnęła kiedy krew trysnęła na ścianę natomiast płeć przeciwna zaczęła bić brawo.
  -Oh moi drodzy, to dopiero pierwsza runda a już straciliśmy jednego gracza.- szyderczy uśmiech Enzo powiększał się z każdą chwilą.
~~~~
Witajcie! <3
Wstąpiła we mnie jakaś tajemniczość i sama jestem zaskoczona :D
Ogólnie to tak, rozdział napisałam dość szybko bo pomysłów na tego bloga mam mnóstwo
Tym razem zaczynamy od Perrie a kończymy na Damonie
Tak więc jak będziecie chciały zobaczyć jak wygląda Enzo to odsyłam do zakładki ''Bohaterowie''
Kolejny rozdział pojawi się, no cóż za tydzień. Tak więc bądźcie cierpliwe bo jak to Natalia napisała "Pośpiech nie jest wskazany przy pisaniu czegoś dobrego'' A ja zawsze staram się by moje rozdziały były dobre.
PS: Nie obrażajcie w komentarzach  Damona za jego zachowanie ponieważ go kocham :D
A tak na serio (nie mówię że go nie kocham, broń Boże) to Damon kiedyś będzie dobry tylko ktoś go musi zmienić a póki co przysparza trochę grozy temu opowiadaniu.
Karo <3

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Chapter 1 ''We're marching for love so turn up the drums...''

  Strzał. Kolejna ofiara. Kolejna śmierć. Zadanie wykonane.
  Brunet w garniturze spojrzał jak ciało opada na ziemię. Schylił się, zamknął mężczyźnie oczy po czym wyszedł. Kochał swoją pracę. Kochał ten dreszczyk emocji. Kochał patrzeć na błagającą ofiarę. Kochał dźwięk odblokowanego pistoletu. Przede wszystkim kochał śmierć, kochał zabijać. Był potworem?
~~
  -Emily, przynieś mi nowe zlecenie.- warknął do swojej sekretarki kiedy był z powrotem w swojej firmie.  Salvatore Enterprises Holdings, brzmi nieźle co nie?
  Trzasnął drzwiami od swojego biura, które mieściło się na samej górze jego 20  piętrowej firmy. Od sufitu do podłogi pomieszczenie było zbudowane z okien dzięki czemu mężczyzna mógł podziwiać przepiękną panoramę  Seattle. Zaczął rozmyślać kiedy ponownie spotka się z Vicki. W ich związku chodziło tylko o jedno. Pociągali się fizycznie. Salvatore nigdy nawet nie pomyślałby o tym by być z kimś na dłużej. O miłości już nie wspomnę. To pojęcie było mu obce odkąd sięgał pamięcią.
Jego rozmyślenia przerwało mu pukanie do drzwi. Zapiął swoją marynarkę i usiadł za biurkiem, ponieważ był pewny, że to jedna z jego sekretarek.
  -Wejść!- rzucił oschle. Nie mylił się, w drzwiach pojawiła się Emily.
  -Przyniosłam panu dokumenty, o które pan prosił.- młoda blondynka ubrana jak zwykle perfekcyjnie położyła przed mężczyzną wszystkie papiery. Wiedział, że się go bała. Jak każdy pracownik jego firmy niezależnie od płci. Nikt nie chciał zadzierać z Damonem Salvatore .
  -Dziękuję. Coś jeszcze?- jego ostry ton głosu spowodował na ciele dziewczyny ciarki.
  -Dzwonił pan Alaric Saltzman. Poinformował, że pojawi się tutaj za jakieś 15 minut.
  Salvatore zaskoczony spojrzał na swoją sekretarkę po czym kazał jej wyjść. Czekało go spotkanie ze swoim najlepszym pracownikiem. Wiedział, że przez ostatnie zlecenie mężczyzna przysporzył firmie sporych kłopotów.
~~
  -Zanim pan w jakikolwiek sposób mnie oskarży, chciałbym powiedzieć, że żałuję tego.- papierkową robotę przerwał Damonowi głos Saltzmana.  
  -Nie słyszałem pukania.-  ton jego głosu  był jak zwykle śmiertelnie poważny.
  -Ja..
  -Milcz!- krzyknął.- Teraz wszystko załatwimy po mojemu.- dodał a przestraszony pracownik czym prędzej zajął miejsce naprzeciwko.
^.^
  Perrie Edwards po raz ostatni spojrzała na swoje stare mieszkanie. Dzisiaj nadszedł ten dzień, w którym przeprowadza się do swojego chłopaka. Słowami nie dało się opisać jej szczęścia i podekscytowania. Zayn był inny. Potrafił zatroszczyć się o nią i obronić ją przed każdym.
  -Teraz kiedy moja królewna dorosła pewnie rzadko będzie wpadać do domu.- mama blondynki po raz ostatni przytuliła swoją córkę. Dosłownie po raz ostatni.
  -Oj mamo, są jeszcze telefony. Nie wyjeżdżam na koniec świata. To tylko Seattle.- wytarła łzy mamie z policzka bojąc się że zaraz i ona się popłacze.
  Mama wychowywała Perrie w samotności. Dziewczyna nigdy nie poznała swojego ojca, ale cóż, wiele nie straciła. Była szczęśliwa mając swoją mamę zawsze przy sobie. Isobel pracowała jako nauczycielka, nie było z tego jakichś kokosów. Nie były biedne, zawsze łączyły koniec z końcem ale rzadko mogły pozwolić sobie na jakieś szaleństwa.  Od teraz życie Edwards miało obrócić się o 180 stopni.
  Zayn Malik miał wszystko czego zapragnął. W spadku po rodzicach odziedziczył dwie wille, cztery samochody  i ogromne sumy pieniędzy.  Właśnie dlatego matka Perrie tak szybko pozbyła się jej z domu. Wiedziała, że również jej pozycja wzrośnie. Zayn przecież nie mógł pozwolić by rodzicielka jego ukochanej żyła w nędzy.
  -Wpadajcie czasem do mnie na jakiś obiad.- jej słowa były tak perfekcyjnie sztuczne. Isobel wiedziała co robi, na co się zgadza, jaką umowę zawarła z Zaynem Malikiem.
  -Masz to jak w banku.- odpowiedziała niczego nieświadoma córka. Ucałowała mamę w oba policzki i wyszła z mieszkania.
  Pod blokiem czekał już na nią jej chłopak w czarnym kabriolecie z ciemnymi okularami na oczach. Perrie zajęła miejsce i na przywitanie cmoknęła Malika w usta. Chłopak uśmiechnął się do niej po czym z piskiem opon odjechał. Od tego dnia, od tej godziny, minuty, sekundy, Perrie Edwards na zawsze utraciła swoją wolność…
~~~~
Po tajemniczym prologu pojawił się tajemniczy rozdział.1
Na wstępie chciałabym tylko powiedzieć, że bardzo mi się podoba, od początku do końca i mam nadzieję, że jesteście tego samego zdania co ja.
Jak pewnie zauważyliście rozdział jest dość długi jak na mnie. Każdy rozdział będzie mniej więcej takiej długości. W rozdziale mamy dwie historie, które na początku nie są ze sobą ani trochę związane. Potem jednak wszystko połączy się w jedno.
Pierwszy raz w moim opowiadaniu narratorem jest obserwator. Chciałabym sprawdzić siebie w tej roli. Napiszcie czy lepiej wychodzi mi pisanie tak czy może kiedy narracja jest 1 osobowa.
Dziękuję za miłe słowa pod prologiem <3
Kolejny rozdział już wkrótce!

piątek, 14 sierpnia 2015

Prolog ''Cause I'm breaking out not breaking down...''

  Codziennie umiera jakaś cząstka ciebie, jakieś marzenie, pragnienie, być może umarła twoja miłość, a może zaufanie, którym kogoś obdarzyłaś, może umarła przyjaźń, a może piękno, które codziennie dostrzegałaś wychodząc rano do pracy czy szkoły. W tym dziwnym świecie umiera każdy szczegół. Aż pewnego dnia, wszystko w tobie będzie martwe. Ty będziesz martwa...
~~
  Alkohol pulsował mu w żyłach. Narkotyki, które zażył powodowały adrenalinę. Jednak dalej pamiętał, że jej z nim nie ma. Nie będzie. To koniec.
  Nawet nie zauważył kiedy nogi poniosły go w miejsce, gdzie pożegnał się z nią kilka dni temu. Usiadł na mokrej trawie i przeklinał samego siebie, że na to wszystko pozwolił, że był draniem. Spojrzał w gwiazdy.
  - Japońskie latarnie są symbolem uwalniania przeszłości. Cóż… nie jesteśmy Japończykami. Wiesz kim oni są? Dziećmi. Lubiącymi światło świec sprawiających, że wszystko jest ok, lub nawet wypowiadającymi modlitwę. Głupie, nienormalne, denerwujące, małe dzieci. Wiem, co chcesz powiedzieć… To sprawia, że czują się lepiej. Więc jak długo? Minutę? Dzień? Co za różnica? Ponieważ to koniec. Kiedy kogoś tracisz żadna świeca, żadna modlitwa nie może naprawić faktu, że jedyną rzeczą jaką masz jest dziura w twoim życiu, a wszystko na czym ci zależało jest tylko skałą z urodzinowym dopiskiem wyrytym na niej. Więc dzięki.. Dziękuję za pozostawienie mnie tutaj po to, by mnie niańczyć, bo powinienem być tam już dawno - szepnął, a napis, który miał przed sobą spowodował falę łez. Ten zimny, bezduszny, on płacze. Bo tęskni. Bo kocha. 
~~~~
Przed wami prolog, krótki. Tak więc witam na nowym blogu i oczekujcie rozdziału pierwszego jakoś w najbliższych dniach :)